O końcu Excela

Data publikacji: 2022-06-02

Przez jednych zwany królem, przez innych upadłym aniołem. Microsoft Excel. Historia zna ludzi odważnych, którzy nie uznając innych władców służyli tylko jemu. Prezentacja? Nie ma problemu. Prowadzenie projektu? Jasne. Aplikacja biznesowa? Proszę bardzo. Brzmi abstrakcyjnie, ale często tak właśnie wygląda rzeczywistość. 

Zaczyna się od tabelki, chwilę później wykres, tabela przestawna, jakieś makro, przycisk, szczypta logiki, przetwarzania danych… i mamy pełnokrwistą aplikację, której już nikt nie kontroluje („bo Bartek odszedł z biura jakiś czas temu”). Znacie ten scenariusz? Stawiam czereśnie przeciwko dolarom – chociaż obecnie te pierwsze są więcej warte – że tak. 

Excel krąży na mailach, ktoś coś zmieni, wyśle do kogoś innego, schemat znacie. Po miesiącu nie wiadomo, kto ma aktualną wersje. Na szczęście z pomocą przychodzi pojemny tytuł pliku, w którym można zapisać wszystkie przydatne informacje, np. „Q4 – budżet ver 000145 by MJ and WL (change 2022_04_09 by Tomek 0010231!@#1.xlsx

Masz dostęp do pliku, masz dostęp do wszystkich danych. Edycja? Proszę bardzo. Odczyt? Nie ma sprawy. Nie wspominam nawet o wierszach czy komórkach, jedziemy po całości.

Do wprowadzania danych przydałby się formularz, którego pola miałyby maski i ustalone formatowanie, nie wspominając o walidacji – niełatwo to osiągnąć w Excelu (chociaż wiem, wiem, można).

Kopie zapasowe plików robione są od zarania dziejów, jednak czy to o backup pliku nam chodzi? Pod spodem raczej nie jesteśmy podłączeni do SQLa – zniknie plik, znikną dane. Tu pewnie IT przybija mi wirtualną piątkę: jak backup, to serwerów danych. A jeśli nawet nie mówimy o „disaster recovery”, to pewnie miło byłoby mieć zapisane wersje pliku, w tym informację o zmianie (kto ją wprowadził i kiedy).

Archeolodzy od wieków sprzeczają się, co było pierwsze: mail czy plik Excel. Zdania są podzielone. Fajnie, gdy technologie są ze sobą zintegrowane, jednak Excel sam z siebie nie wyśle maila z powiadomieniem. 

Dobrze, ktoś powie, że się czepiam aplikacyjnej kury znoszącej złote jajka, więc trzeba w tym miejscu oddać, że to nie sama aplikacja jest „problematyczna”, ponieważ naprawdę ułatwia życie – jest prosta w obsłudze i łatwo dostępna. Często to użytkownicy zapędzają się za daleko i doprowadzają firmę do miejsca, w którym „excel-driven development” staje się bolesną rzeczywistością. Tu w sukurs idzie nowe podejście – Citizen Development – które polecam Waszej uwadze.